luty - coraz
cieplej...
Luty
- niewielki mróz, koło -3 stopni, trochę nieba, trochę
chmurek, jest też słońce. Bardzo przyjemną pogodą
przywitał nas kolejny zimowy miesiąc.
Ogródek
w dalszym ciągu smacznie śpi pod białą pierzynką, choć
coraz mocniej operujące słońce powolutku rozbiera co większe krzewy
z białego przybrania i na nowo stroi w lśniące, lodowe
klejnociki.
3
lutego - zmiana pogody o 180 stopni - solidna śnieżyca.
Na szczęście to tylko jednodniowe załamanie pogody. Wróciło błękitne niebo,
słońce, a wraz z nim ciepło, topniejące sople lodu, promyki światła błyszczące na śniegu. W
nocy trzyma jeszcze spory mróz, za to
w dzień trafiają się temperatury bliskie zera, a nawet powyżej. Mija
pierwsza dekada miesiąca, pogoda bez większych zmian. To słońce,
to znów śnieg - i tak w kółko, zupełnie jak w ludowym przysłowiu: Czasem
luty się zlituje, że człek niby wiosnę czuje, ale czasem tak
się zżyma, że człek prawie nie wytrzyma. 11
lutego - Powiedział Bartek, że dziś tłusty czwartek, a
Bartkowa uwierzyła, dobrych pączków nasmażyła. Za
oknem bardzo nieciekawie - kilka kresek poniżej zera,
chmury, opady śniegu, silny wiatr. Za to w domu pachnie
przepysznymi, świeżutkimi pączkami. Jedne całe w pudrze, inne
przybrane lukrem i kandyzowanymi skórkami pomarańczy, a wszystkie ze smaczną
konfiturą w środku. Aż strach pomyśleć ile mają kalorii...
Może lepiej o tym nie myśleć, wszak tłusty czwartek jest tylko raz w
roku. Jeżeli to nas nie przekona, to może pewien ludowy przesąd,
według którego - jeśli ktoś w tym dniu nie zje ani jednego pączka, w dalszym życiu
nie będzie mu się wiodło. Sami widzicie, nie ma wyjścia -
trzeba jeść. A między jednym a drugim pączkiem zapraszam do
obejrzenia nowego cyklu makro w GALERII
- Owady 2009.
Myślę
tak sobie o tym przesądzie i się zastanawiam, czy ilość zjedzonych pączków w tłusty
czwartek może w jakiś sposób przełożyć się na wielkość
powodzenia w przyszłości, dobrą passę... Na wszelki
wypadek zjem jeszcze jednego pączusia... Od przybytku głowa nie
boli, ale co z brzuchem...
14
lutego - nowa porcja śnieżnego puchu i to taka ekstra.
W
ogródku śnieg po kolana i jak mówią prognozy, nic nie wskazuje, żeby miało coś
się zmienić w pogodzie.
|
|
|
dereń
biały
|
|
Połowa
lutego za nami - miało nie być zmian, a tu proszę - odwilż
jak się patrzy. Może jestem niepoprawną optymistką,
ale mimo zimowych prognoz, coś mi mówi, że to już przedwiośnie. Na
pewno jeszcze nie raz sypnie z nieba, temperatura
pewnie też zejdzie pod kreską, ale to wszystko w temacie
zima.
21
lutego - świeci słonko, temperatura około 4 stopni, a w słońcu
przeszło 20. Taka pogoda obudziła zimujące w naszym
domu biedronki. Czosnek również poczuł nadchodzącą
wiosnę. |
|
|
biedronka
na czosnku
|
|
Ponieważ idzie wiosna, zaczęłam chować zimową rzeczy.
Na pierwszy strzał poszły kozaczki emu, które wcześniej
doprowadziłam do porządku. Tak, tak, teraz są czyściutkie
- zupełnie jak nowe, ale każdy kto ma takie zamszaki wie, jak łatwo się brudzą - koszmarne zacieki z białymi obwódkami. A jak to zrobiłam - oczywiście mam na myśli usunięcie zacieków. Ów sposób, nawiasem mówiąc będący dziełem przypadku jest bardzo prosty. Raz tak ubrudziłam buty, że nie nadawały
się do chodzenia. Szukałam porad, sposobów na usunięcie
brzydkich zacieków, ale nic nie pomagało. W końcu dałam sobie spokój.
Akurat na dworze napadało dużo śniegu - to dobra
okazja, żeby zrobić kilka fotek ogródka, a wysokie
kozaczki były idealne na takie warunki. W nich żaden śnieg
nie był mi straszny. Pochodziłam w czyściutkim śniegu
dobrą chwilę. Po powrocie do domu otrzepałam ze śniegu
i nieco wilgotne odstawiłam niedaleko kaloryfera. Gdy
wyschły okazało się, że zacieki znikły. Nie wiem jak ta
metoda sprawdziłaby się do innego rodzaju zamszu, ale na
moje emu działa.
|