hu hu ha, nasza
zima zła...
1
grudnia - Hu! hu! ha! Nasza zima zła! Szczypie w nosy,
szczypie w uszy, mroźnym śniegiem w oczy prószy, wichrem w polu
gna! Nasza zima zła! Płachta na niej długa, biała, w ręku
gałąź oszroniała,
a na plecach drwa... Nasza zima zła! (M. Konopnicka)
Wkoło biało,
na termometrze blisko 20 kresek poniżej zera... Czy
to nie za wcześnie na takie mrozy... |
|
I
pomyśleć, że jeszcze nie tak dawno - w połowie listopada - było
prawie 20 stopni na plusie oczywiście. Ech ta aura, daje nam
solidnie w kość. Dobrze, że już się kończy ten rok, rok pełen
przykrych pogodowych niespodziane. Miejmy nadzieję, że następny
będzie łaskawszy.
4
grudnia - wreszcie dzień odpoczynku od opadów śniegu, silnego
wiatru i dużego mrozu.
W
ogródku śnieg po kolana. |
|
Kolorów
- poza białym - już się nie uświadczy, jedynie na berberysie trochę
czerwieni pozostało.
Czyste błękitne niebo nie wróży
nic dobrego. W nocy chwycił silny mróz - temperatura spadła do
-14 stopni. Nie trudno domyślić się, w co tym razem zima
ubierze przyrodę. Następnego dnia mogliśmy podziwiać dość
rzadkie, ale jakże zachwycające zjawisko - szadź. Drzewa pokrył
srebrzystobiały osad składający się ze zlepionych kryształków
lodu.
Berberys
też przystrojony, ale drobnymi lodowymi kryształkami w postaci
igiełek. To szron.
Szron składa się z igiełek lodu, które mogą
być rozgałęzione, ale nie tworzą zwartej bryły. Natomiast
szadź zawiera pozlepiane kryształki lodu, a igiełek, tak
charakterystycznych dla szronu, jest niewiele albo w ogóle nie
ma.
12
grudnia - zima na całego.
Po
kilku dniach odwilży wraca zima, ale w zdecydowanie gorszym
wydaniu. Na termometrze zero, niebo zasnute chmurami, pada mokry
śnieg. Nie ma jeszcze połowy grudnia, a ja mam już szczerze dość
zimy.
19
grudnia - znowu błękit zagościł na niebie. W
nocy mroźno, poniżej -10 stopni, za to w dzień słońce skutecznie
podnosi temperaturę.
Zbliżają
się święta. Mimo, że już od końca listopada niezmiennie króluje
śnieg, mam pewne obawy, czy pogoda nie zrobi nam przypadkiem
jakiegoś psikusa...
Wigilia
- i stało się - mamy odwilż. Jakoś mnie to nie zdziwiło.
|