listopad -
wieje chłodem, skąpi słońcem, pada deszczem, sypie liśćmi...
4
listopada - chłodno, ale słonecznie.
Większość dnia
przesiedziałam w ogródku. Może nie dosłownie. Owszem,
trochę posiedziałam, bo... tak w życiu bywa, że jak lat przybywa,
to i częściej i dłużej się odpoczywa he he...
O tej porze nie
ma dużo pracy. W zasadzie wszystko sprowadza się do grabienia liści. Staramy
się usuwać je na bieżąco - łatwiej kontrolować poczynania
gryzoni.
Klony i śliwy już bez liści. Czereśnia gubi je dość
intensywnie. Pewnie za tydzień będzie po wszystkim. Brzózka,
perukowiec, tawuły i wierzba jeszcze się ociągają. Jednak
mistrzem w utrzymywaniu uschniętych liści jest buk pospolity.
Tak się do nich przywiązuje, że zrzuca je dopiero
wiosną, o ile pamiętam w kwietniu. Kwitnie jeszcze trochę kwiatów: uczepy, smagliczki, nagietki,
wrotycze. W trawie zauważyłam kilka białych stokrotek. Ładnie
wyglądają, to niech sobie rosną.
Najważniejszym
i wygląda na to, że długoterminowym problemem są nornice. Póki
co trawa wygląda nieźle, ale "jej pilnowanie" kosztuje
mnie sporo wysiłku.
Dwa
dni ładniejsze i znowu pochmurno, deszczowo... jak to w listopadzie...
11
listopada - trochę słońca na niebie. Chwile rzadkie ostatnimi
czasy, warte odnotowania.
Dla odmiany trochę śniegu
napadało.
Na
dworze coraz zimniej. Temperatura spada poniżej zera, wprawdzie
niewiele, ale spada.
I
znów słońce zaświeciło...
Ostatnia
dekada listopada rozpoczęła się bardzo obiecująco. Pierwszy
dzień jeszcze pochmurny, ale ciepły. Na termometrze przeszło
10st. Następne już z błękitnym niebem.
W
zeszłym roku znalazłam siewkę drzewa liściastego, którego liście
jesienią przebarwiły się na czerwono. Podejrzewaliśmy, że to
dąb czerwony. Poprzedniej jesieni przesadziłam ją w nowe
miejsce. Siewka niestety nie przetrwała zimy. W tym roku mąż
przyniósł kilka żołędzi dębu czerwonego. Cztery są już w
ziemi. Jeden zamierzam hodować w domu przez okres zimy. Pozostałe
poczekają do wiosny. Może tym razem uda się wyhodować choć
jedno drzewko. Przynajmniej byłaby pewność, że to dąb
czerwony... Tylko gdzie ja go wsadzę...
Ogródek
w zasadzie posprzątany. W takim stanie spokojnie
może czekać na nadejście wiosny. Jak pogoda nie zmieni się,
pewnie jeszcze co nieco posprzątam, ale już tak spokojnie, bez
presji, że trzeba zdążyć przed zimą.
26
listopada - po kilku cieplejszych dniach znowu się ochłodziło.
Temperatura spadła poniżej zera, do tego mgła - na efekty nie
trzeba było długo czekać...
Po
mgle przyszła pora na kolejne atrakcje - lodowaty wiatr, śnieg.
28
listopada - znowu śniegiem sypie.
Zima coraz śmielej
przypomina o sobie. A niech sobie przypomina, byleby nie za często i tak aż do połowy stycznia. |
|
W
styczniu, dla przyzwoitości mogłaby się pojawić, ale bardziej
śnieżna niż mroźna i jeszcze do tego dużo błękitnego nieba.
Taką sobie zimę wymarzyłam.
|