Aktualności Album Galeria  Księga Gości Kontakt

 

Archiwum 

2017
2016
2015
2014
2013
2012
2011
2010
2009
2008
2007
2006


Rok 2018

Styczeń
Luty
Marzec
Kwiecień
Maj
Czerwiec
Lipiec
Sierpień
Wrzesień
Październik
Listopad
Grudzień


A
ktualności
 


wrzesień zachwyca piękną letnią pogodą...

 

Pierwsze dni września jeszcze letnie, z temperatura dochodzącą nawet do 30 stopni. 

A co z dyniami... 

Są cztery, jeszcze całe zielone dynie. Raczej nie dadzą rady dojrzeć, chyba że prognozy, te bardzo optymistyczne się sprawdzą. Według nich piękne lato ma się utrzymać do końca października. Znając zmienność pogody we wrześniu, nie mam złudzeń. 

dynia

Wrzesień kojarzy mi się z letnimi, słonecznymi dniami, ale i z pochmurnymi, zimnymi, wietrznymi, typowo jesiennymi. Często w tym miesiącu pojawiają się przymrozki. Pamiętam, że już we wrześniu włączaliśmy ogrzewanie. A jak będzie, czas pokaże...

A że pogoda dopisuje wyskoczyliśmy na parę dni w Tatry. 

Pierwszego dnia, tuż po przyjeździe do Zakopanego, starym zwyczajem przeszliśmy przez Nosal. Trasa krótka, jak najbardziej odpowiednia na rozgrzewkę.

Nosal

Na drugi dzień zaplanowaliśmy dłuższą trasę, z Kasprowego przez Czerwone Wierchy na Halę Ornak. 

Tego dnia na dole było ładnie, natomiast nad szczytami pogoda zmieniała się bardzo dynamicznie. Mimo to nie spodziewaliśmy się załamania pogody. Liczyliśmy, że mgła wkrótce się rozwieje. 

Na Kasprowy wjechaliśmy kolejką. Wraz z wysokością niepokojąco zmniejszała się widoczność. 

Kolejka dojeżdżała do końcowej stacji już w gęstej mgle. Tylko gdzieniegdzie prześwitywało niebo. Ta niewielka ilość błękitu dawała nadzieję na poprawę pogody. Byliśmy przekonani, że za niedługo mgła zniknie, a my będziemy mogli podziwiać przepiękne widoki, w końcu po to przyjechaliśmy...

wjazd na Kasprowy Wierch

 Na Kasprowym nie było lepiej.

Mgła jeszcze bardziej zgęstniała. Nie było widać nawet skraweczka błękitu. W koło tylko mgła i mgła. Mimo tego, my, niepoprawni optymiści ruszyliśmy na szlak.  

Kasprowy Wierch

Nie tylko my mieliśmy nadzieję na poprawę pogody, zwłaszcza że od czasu do czasu gęsta mgła rozrywała się ukazując jakże upragnione niebo. 

Widoczność poprawiała się. Widok gór wyłaniających się z mgielnej kipieli zapierał dech w piersiach. Ileż w tym było dramaturgii, jaka dynamika... dla takiego spektaklu warto było być tu...

Potężna mgła, widoczność nierzadko bliska zeru, to nie koniec atrakcji.

Do mgły dołączył drobny deszczyk, który nie zrobił na nas żadnego wrażenia. Jedynie robienie zdjęć w takich warunkach było utrudnione.

 

Goryczkowa

Deszcz przestał padać, mgła niestety jeszcze większa. 

W pobliżu Przełęczy Kondrackiej widoczność spadła do tego stopnia, że można było zapomnieć o podziwianiu widoków. Na Kopie Kondrackiej nie było lepiej.

Kopa Kondracka

Mgła jak mleko, brak widoczności, niemożność oglądania gór, to wszystko sprawiło, że zaczęliśmy tracić nadzieję na poprawę pogody. 

Po zejściu z Kopy warunki drastycznie pogorszyły się. Mniej więcej w połowie podejścia na Małołączniak nagle zaczął padać grad. Chwilę później dołączył  ulewny deszcz i porywisty wiatr. Momentalnie przemokliśmy do suchej nitki. 

podejście na Małołączniak od Kopy

W końcu przestało padać, wiatr przycichł, widoczność poprawiła się. Wkrótce znaleźliśmy się na Małołączniaku. Wydawało mi się, że nic gorszego już nie może nas spotkać. Myliłam się...

Przemoczeni, zmarznięci postanowiliśmy jak najszybciej zejść. Na dodatek mężowi zaczął dokuczać ból w kolanie. 

Po krótkotrwałym przejaśnieniu wróciła gęsta mgła. 

zejście z Małołączniaka do Doliny Miętusiej

Ze względu na uraz kolana wybraliśmy lżejszą trasę do Doliny Miętusiej przez Kobylarzowy Żleb, Przysłop Miętusi do Gronika. Niestety, w takich warunkach pogodowych, z bolącym kolanem nawet najłatwiejszy szlak jest uciążliwy. Jakby tego było mało, przy zejściu z Małołączniaka do Doliny Miętusiej dopadła nas straszna ulewa, tworząca ścianę wody skutecznie ograniczającą widoczność. Wkrótce szlakiem zaczął płynąć rwący strumień. Nasze wodoodporne buty nie były odporne na wlewanie się wody przez cholewki do środka... Na domiar złego w tym czasie nad nami przechodziła burza, co dodatkowo zdopingowało nas do szybszego zejścia. Gdy wszystko przycichło, ulewny deszcz zamienił się w dużo mniejszy, spokojniejszy znowu zobaczyliśmy góry. Widoczność poprawiła się, co ułatwiło zejście. Dotarliśmy do Kobylarzowego Żlebu, a tak kolejna niespodzianka - łańcuchy, a przed nimi kilkanaście osób czekających na zejście. W normalnych warunkach zejście nie powinno sprawiać problemów, ale gdy człowiek jest przemoczony, wychłodzony, w butach chlupie woda, ręce zgrabiałe po niedawnym gradzie... W czasie kiedy schodziliśmy po łańcuchach deszcz znowu nasilił się. Na szczęście nie mieliśmy problemów z zejściem. Myślę, że w dużej mierze zawdzięczamy to naszym butom, które dobrze trzymały się na mokrej, śliskiej skale. Wiele osób nie odważyło się pokonać tego przejścia, rezygnowało i zawróciło. Dalsza część szlaku była łatwa, ale ból kolana dawał się mężowi coraz bardziej we znaki, co wydłużyło nasz powrót. Mąż walczył z bólem, a ja marzyłam o zrzuceniu mokrego ubrania, butów i o gorącym prysznicu...

Następny dzień odmienny od poprzedniego. Uraz kolana męża diametralnie zmienił nasze wcześniejsze plany. Wyprawa w góry odpadała. Nawet zbyt długi spacer po Zakopanem nie był wskazany. A pogoda tego dnia, o ironio była wyśmienita. Nie pozostało nic innego, jak zwiedzanie Zakopanego. Kolejne dni, pogoda dalej dopisuje. Ból kolana ustępuje, robimy coraz dłuższe wycieczki - Kuźnice na piechotę, później Nosal. Na koniec jeszcze raz wjechaliśmy na Kasprowy. Nie mogliśmy odmówić sobie widoku Naszych pięknych Tatr.

Kolorowe akcenty Tatr...

Pierwsza połowa września za nami.

W ogródku w zasadzie bez zmian. Jedynie dynie jakby większe i chyba zaczynają dojrzewać. 

Kwitną smagliczki, rozchodniki okazałe, uczepy, wilce, nagietki, rudbekie, kleome, wrotycz. Zakwitło kilka złocieni. Nie brakuje bratków.

Wrzesień dobiega końca. Był typowym miesiącem, bez anomalii pogodowych. Mieliśmy piękne, letnie dni na początku miesiąca. Wraz z kalendarzową jesienią przyszło ochłodzenie. Trafiały się poranne przymrozki. W ostatnich dniach września pogoda poprawiła się. Upałów nie było, ale duża dawka promieni słonecznych w pełni zrekompensowała niezbyt wysoką temperaturę. 

Natomiast w świecie sportu było naprawdę gorąco - końcowa faza mistrzostw świata w siatkówce mężczyzn.  Nasza reprezentacja znalazła się w gronie sześciu najlepszych drużyn z Brazylii, USA, Serbii, Rosji, Włoch. Każda z tych reprezentacji chciał grać z naszymi siatkarzami. Widocznie uważała Polaków za słabszych od siebie. Jakże się mylili... Przyznaję, słowa trenera Heynena o zbyt dużych oczekiwaniach polskich kibiców, jeszcze przed rozpoczęciem mistrzostw, ostudziły moje oczekiwania, mimo to, w duchu wierzyłam, jak większość z nas, że Biało-Czerwoni obronią tytuł mistrzów świata z 2014 roku. 

30 dzień września - finał mistrzostw świata, a w finale powtórka z 2014 roku - nasza reprezentacja kontra brazylijska. Cała sportowa Polska rozgrzana do czerwoności, emocje sięgają zenitu. Biało-Czerwoni, jak przystało na mistrzów świata, pokazali klasę i moc. Wygrali 3:0. 

        

Aktualności Album Galeria  Księga Gości Kontakt

Powrót na stronę główną

Copyright H&W Krupińscy
Wszelkie prawa zastrzeżone