mokro,
mgliście, deszczowo... listopadowo...
Pierwsze dni
listopada jeszcze ze złotą polską jesienią.
Po
tych kilku wspaniałych dniach zmiany, ale czy na gorsze... Zrobiło
się pochmurno, dżdżysto, mgliście. Deszcz też o nas nie
zapomniał. I, o dziwo, taka pogoda zawsze wprawiała mnie w bardzo dobry nastrój.
Czułam, jak poranna mgła
otula każdą najmniejszą cząstkę roślin, jak wysuszona ziemia chłonie wodę,
jak deszcz poi
spragnione rośliny. Na dodatek temperatura - jak na listopad - bardzo przyzwoita (nawet powyżej 15 stopni),
choć trafiały się poranne przymrozki.
A, gdy zza chmur wyglądało słońce,
ogródek błyszczał kropelkami wody.
Na
niebie słońce, w powietrzu wilgoć, ziemia mokra po deszczach,
temperatura też niczego sobie, z przyjemnością można zająć
się ogródkiem. A w ogródku, jak to w ogródku, zawsze jest co
robić. Na
pierwszy strzał poszły dwa klony palmowe, zielony i czerwony.
Oba rosły na małej rabacie przy tarasie i oba trzeba było
przesadzić, choć z różnych powodów. Tempo wzrostu zielonego
klonu palmowego było tak duże, że w niedługim czasie zacząłby
przeszkadzać sąsiednim roślinom. Mam nadzieję, że przenosiny
nie zaszkodzą i nowe stanowisko przypadnie mu do gustu. Drugi,
niewielki klonik palmowy czerwony, który wsadziłam na wiosnę, z
kolei został zagłuszony przez inne rośliny, przez co nie rósł
dobrze. Przesadzenie było konieczne. Oba znalazły miejsce na
stronie południowej ogródka. Już nie mogę doczekać się
wiosny, żeby zobaczyć efekt przenosin... W
listopadzie nornice bardzo boleśnie przypomniały o sobie. Cały
rok był względny spokój, teraz, trawnik przeryty, zwłaszcza
wschodnia strona. To nie pierwszy raz, kiedy nornice zniszczyły
trawę w tym miejscu. W końcu doszłam do wniosku, że nie ma szans na ładną
trawę i coś trzeba z tym zrobić. A, że w ogródku zawsze rośnie sporo młodych krzewów,
nawiasem mówiąc w większości ukorzenionych przeze mnie,
zagospodarowanie zrytego przez nornice kawałka trawnika nie
powinno być trudne. Mówiąc szczerze już wcześniej nosiłam się
z zamiarem utworzenia nowej rabaty. Parę lat temu posadziliśmy
tam młodego
świerka. W tym roku wiosną doszedł perukowiec żółty. Teraz
dosadziłam bukszpany, żółtą i czerwoną pęcherznicę, dwa
cisy. Zobaczymy na wiosnę, jak to będzie wyglądało.
W
ciepłe, słoneczne dni, oczywiście chodziliśmy na spacery.
Jednym z naszych ulubionych miejsc niezmiennie jest ławeczka nad brzegiem Wisły.
Z reguły posiedzimy na niej godzinkę, może nieco dłużej - w
zależności od pogody. Nieraz idziemy popatrzeć na zachód słońca.
A zachody nad wodą potrafią wyglądać przepięknie.
Tym
razem celem naszych spacerów były łabędzie. Widzieliśmy je w zeszłym
miesiącu. Dwa dorosłe ptaki i cztery młode pływały po Wiśle
niedaleko naszej ławeczki. Pierwszy raz z bliska oglądałam
te dostojne ptaki. Na szczęście mieliśmy przy sobie aparat i
pamiątka z tego spotkania w postaci kilku fotek pozostała. Teraz
łabędzi nad Wisłą nie było. Mąż wypatrzył je na stawie tuż przed wałem wiślanym. Szkoda tylko, że zostały
zaledwie dwa dorosłe osobniki.
Ostatnia
dekada listopada zupełnie nieudana. Pochmurno, deszczowo, wiatr
silny, zimny. Na termometrze z dnia na dzień coraz mniej stopni.
Tylko patrzeć, jak zima nadejdzie.
|